Młodzież Końca Wieku czyli „Jak wmieszaliśmy się w tłum?”



Używałem zamiennie określeń „dzieci” czy „młodzież”, bo granicę widać może pod mikroskopem elektronowym, a może wcale. Pewnego dnia, po prostu budzisz się będąc pełnoprawnym wyrostkiem, a nie jakimś tam dzieciuchem i nie ma już odwrotu. Można oczywiście oddzielić określenie dziecko od pojęcia dorosły, tylko, że między jednym a drugim jest coś takiego jak młodzież i nikt nigdy nie wie, kiedy to się zaczyna i gdzie dokładnie kończy. Dzieciństwo to słodki, urzekający i nieporadny chaos (a przynajmniej powinno takim być), podczas gdy młodość to wybuch wulkanu, szereg transformacji, roszczenia wobec wszechświata, sex& drugs'n pryszcze.
Wybierzemy się więc, raz jeszcze wehikułem czasu naszych wspomnień i przybierzemy niematerialną formę, wyrozumiałych obserwatorów nas samych. Zastanowimy się czy zadbaliśmy wówczas, o każdy szczebelek kręgosłupa moralnego, który wtedy kształtował się pod wpływem naszych decyzji, a który dzisiaj dźwiga całokształt tego, czym się finalnie staliśmy.

Kiedyś podstawówka miała osiem klas, nie sześć jak obecnie. Teoretycznie nie zmienia to nic, praktycznie, wszystko.
Drzewiej, ktoś, kto ukończył podstawówkę, rzekomo wkraczał w dorosłość mając lat 15/16, czyli powiedzmy do przyjęcia. Ostatecznie nie był to dojrzały i racjonalny gość, ale coś tam już w głowie miał. Wódka go nie zabiła, seks nie był aż takim skandalem, a papierosy w wielu przypadkach to była norma powszechnie akceptowalna.
Cały ten rozgardiasz wynika z niewidzialnych ram i liczb. Niematerialna rama, opadła bowiem jak żelazna kurtyna, pomiędzy podstawówką a tak zwanym gimnazjum, nowym tworem.
Od dawien dawna w młodych głowach kończących podstawówkę, skutecznie zakorzeniano fakt, iż jej kres to przywileje, wolność i jakaś matura czy coś podobnego. System się zmienił, a wraz z nim, liczby.
Kiedy mamy lat 16, pełnoletność faktycznie gdzieś tam majaczy w oddali, czego nie można powiedzieć o kimś kto ma 13 lat. Czasy uległy zmianom, ustrój nabrał nowego kształtu, ale nie nastawienie młodych, to jakoś nieszczęśnie przeoczono..
Nauczyciel, w systemie 8klasowym miał pod swoimi skrzydłami młodego człowieka, od dzieciństwa do wczesnej dorosłości (7-15/16lat). Od początku bacznie go obserwował, znał jego mocne strony, niebezpieczne skłonności i historię rodzinną. Mógł go kierować na właściwe tory, motywować, aż wreszcie pomóc mu wejść bez szwanku w najtrudniejszy etap wewnętrznych i zewnętrznych przemian. Poniekąd właśnie dlatego tak długo go poznawał, aby w odpowiednim momencie stać się jego przewodnikiem.
Niestety cały ten cykl został zaburzony, a młodzi gniewni zostali pozostawieni sami sobie. Wychowawca w gimnazjum to bardzo niewdzięczna rola, nieustannie walczy z rozbuchanymi podopiecznymi, aż wreszcie, gdy udaje mu się ich poznać, przychodzi mu zgraję pożegnać. Tak było i z nami.


Rozdział Trzeci „Armia bez dowódcy”


W otoczeniu poniemieckiej cegły przypudrowanej socjalistycznie, wraz z wrześniową serią z dzwonka maszynowego staliśmy się w końcu (w naszym mniemaniu) dorosłymi.
Siedzieliśmy wówczas, otoczeni nieznanymi twarzami, martwiąc się czy jesteśmy wystarczająco fajni, aby otoczenie nas zaakceptowało. Zmaterializowała się hierarchia, można było jej niemal dotknąć. Myśli o kumplach z podstawówki, czyli najczęściej z podwórka, walczyły o pierwsze miejsce z „tu i teraz”. Chcieliśmy zaistnieć, chcieliśmy się podobać nowym koleżankom, chcieliśmy nie dostać po mordzie na przerwie przy pierwszym „koceniu”.
Kocenie było niczym innym, jak zapożyczona z tradycji koszarowej „fala”, zgnębieniem nowego i pokazaniem mu, gdzie jego miejsce i kto tu rządzi. Oczywiście czujni nauczyciele starali się reagować na wszelkie przejawy agresji czy podejrzane zachowania, ale oczywiście nie dało się zapanować nad wszystkim i wszystkimi. Nie było kamer, byliśmy jedynym pokoleniem, które składało się na ten cud techniki przez trzy lata nie korzystając z nich praktycznie wcale. Monitoring złośliwie żegnał nas wraz z klasą trzecią, kiedy wszystkie krzywdy i niecne sprawki odeszły w niepamięć.
Podczas przerw, korytarzami płynęła barwna rzeka uczniów wszelkiej maści, kujony z naręczem ciężkich woluminów, panienki z pępkami na wierzchu, chłopaki z tzw. dobrych domów spryskani Old Spicem taty, nastroszeni modnym jeszcze żelem, czy cichociemni w czapkach z daszkiem z podbitymi i przekrwionymi oczami. Nigdy nie wiadomo ile mają lat, jak długo tkwią już w klasie pierwszej, dlaczego w wolnym czasie okupują tę samą ławkę przed blokiem od rana do nocy i dlaczego u licha, ktoś uparcie wyczytuje ich nazwisko na liście obecności, patrząc zawsze na puste krzesło.
Poza tym łączyliśmy się w grupki, tak było bezpieczniej. Dobrze było mieć wśród starszych roczników kolegę z osiedla, brata czy kuzyna, wtedy istniała szansa ekspresowego awansu społecznego, przynależności do elity i swoistego immunitetu od dostania w ryj. Poza tym były dwie, podstawowe subkultury, które pewnie kroczyły szkolnymi korytarzami, metale, z całym tym hippisowsko, punkowym zapleczem i skejci. Może to dość zaskakujące porównanie, ale odniósłbym się do przykładu więziennego.
Jeżeli do zakładu karnego, trafia ktoś, kto zdaje sobie sprawę z bycia „fachowcem” i jest z tego dumny, od razu decyduje się na celę dla grypsujących. Tutaj sytuacja była analogiczna, Jeśli ktoś i tak czuł się metalem czy skejtem, z chęcią przystawał do dwóch największych subkultur, mając pewność, że staje się w pewnym sensie nietykalny.
Naturalne łączenie się w grupki i coraz lepsze poznawanie się, sprawiało, że z czasem, już nie tylko w szkole ale i w czasie wolnym szukaliśmy wspólnej przestrzeni, wolności i nowych doznań. Chcieliśmy świata i chcieliśmy go już!
Zdezorientowani wachlarzem możliwości które oferowała nam nowa szkoła, zwłaszcza podczas przerw, nie rozumieliśmy zderzenia z rzeczywistością po powrocie do domu. Tam się przecież nic nie zmieniło. Bezczelni rodzice nie pamiętali o traktowaniu nas jak na dorosłych przystało, w ogóle zignorowali fakt, że teraz możemy przecież wszystko. Każdy późny powrót był negocjowany w pocie czoła, każde uchybienie szkolnym obyczajom, skutkowało taką czy inną karą. Nic się nie zmieniło.

Bardzo nam to nie odpowiadało. Wpadliśmy w pułapkę gimnazjalnej propagandy i tak oto wykiełkował bunt. Bunt to słowo-wytrych dla całej zgrai psychologów i pedagogów szkolnych. On z tego wyrośnie, to przejściowe.. Panie i Panowie, przed Państwem… Bunt Młodzieńczy.
Opinia Twórcza pozwala sobie na określenie tego zjawiska, konsekwencją omawianej słowem wstępu sytuacji, kiedy to masa młodych ludzi, w najtrudniejszym momencie dojrzewania, pozostaje cały dzień bez realnego opiekuna czy przewodnika. Nauczyciele nie są w stanie, nie znając uczniów, zorientować się komu należy „przykręcić śrubę”, a komu dać się swobodnie rozwijać. To oczywiście przychodzi z czasem, niestety w wielu przypadkach zbyt późno. Z tego właśnie względu, wychowawcy pełnili rolę częściej prewencyjną niż wychowawczą, a godzina wychowawcza, służyła odczytaniu listy win i kar, nie zaś wychowaniu jako takiemu.
Bunt rósł w nas w zastraszającym tempie, bo chcieliśmy więcej niż mogliśmy, więc z uporem maniaka torowaliśmy sobie przez pot i łzy ścieżkę ku wolności, łamiąc wiele obowiązujących zasad etycznych czy moralnych. Skoro nie pozwalali nam kroczyć nią po dobroci, zamierzaliśmy ją sobie wydrzeć..
Oczywiście insygniami dorosłości i drogą na skróty ku aprobacie grupy były papierosy czy alkohol. (narkotyki znajdowały swoich koneserów w bardzo wąskich kręgach i miały klientelę raczej stałą wśród najstarszych roczników cichociemnych).Papierosy popalali „Ci odważni” zdobywając je z różnych źródeł, podkradając rodzicom, starszemu rodzeństwu czy po prostu kupując je od niefrasobliwych i pazernych kioskarzy. Palili je zbici w grupki w cieniu blokowiska czy w osiedlowej bramie. Twierdzono powszechnie, że papieros zażuty gumą, jest nie do wykrycia nawet specjalistycznym sprzętem detektywistycznym. Inaczej sprawa miała się z alkoholem. To była dużo bardziej delikatna sprawa, nie sposób było jednak tego tematu pominąć i udawać, że go nie ma. Każdy zwyczajnie chciał wiedzieć, co się stanie.
Napicie się piwa w krzakach było aktem niebywałej odwagi i cwaniactwa. Jedna puszka na pół z kolegą, sporo stresu przed powrotem do domu i przywilej puszenia się jak paw przez cały następny dzień w szkole.
Oczywiście było to furtką do wielu poważniejszych ekscesów, które nadeszły z czasem ale taka jest naturalna kolej rzeczy. Tak zachłysnęliśmy się upragnioną wolnością.
O.T.
C.D.N.

1 komentarz:

  1. Fajnie się to czyta. Pisz dalej, czekam na kolejne części :)

    OdpowiedzUsuń