Już jako małe szkraby, zgodnie z zakodowanymi instynktami, odwiedzaliśmy od czasu do czasu pierwszy stopnień do piekła. Podczas niebezpiecznych zabaw, chcieliśmy się przekonać czy zaboli i jak bardzo. Testowaliśmy granice, zarówno dozwolonej ilości kroków między domem a karą, jak również cierpliwości i czujności tych, którzy akurat mieli nas na oku. 
             Co ważne i co warto zrozumieć, dzieci sądzą (i bardzo słusznie), że należą im się wszelkie odpowiedzi i wyjaśnienia, niezależnie od tego, jakiego kalibru sprawę mają akurat chęć poruszyć. To dorośli z czasem uczą się łgać, wstydzić tego, co wstydliwe nie jest i plątać się w zeznaniach z wypiekami na twarzy. To dorośli wymyślają tematy tabu, nie znają odpowiedzi  albo spętani dziedzictwem kontrolowanej konsternacji, zuchwale przerzucają się odpowiedzialnością, za ich zdaniem, kłopotliwe zagadnienie. Dzieci podświadomie wiedzą skąd się wzięły, słyszą od czasu do czasu „śmichy chichy” z sypiali rodziców i w przeciwieństwie do nich nie gorszą się. Chcą jednak znać szczegóły i zasady, chcą wiedzieć  jak wygląda nagi człowiek odmiennej płci, interesują się, jak powinno się do tego zabrać, gdy przyjdzie czas i przy okazji wolałyby wiedzieć, kiedy miałoby to nastąpić. 
             Paradoks polega na tym, że im owoc bardziej zakazany,  tym bardziej interesujący. Wobec tego, jeśli rodzic czy opiekun nie był łaskaw podzielić się z Jasiem swoją wiedzą, płonąc żywym ogniem wstydu, zacieśniając na wszelki wypadek włosienicę, to Jaś wzruszając ramionami i tak potupta do piaskownicy i zajrzy Małgosi pod sukienkę, żeby się zorientować co za wstrętnego potwora Małgosia trzyma w majtkach, skoro wszyscy tak się boją, że unikają tego tematu. 
             Oczywiście nie jest to regułą, tylko pewno statystyką, ponieważ zdarza się, że nawet dzieci z tzw. „dobrych domów” wyedukowane przez zapobiegliwych rodziców, mimo teoretycznej wiedzy, będą dążyły przy pierwszej lepszej okazji do zerknięcia w cudze majtki. To kwestia tej normalnej zdrowej ciekawości właśnie, oraz jej natężenia w zależności od indywidualnych predyspozycji dziecka.
              W serii „Młodzież Końca Wieku..”, rozważamy przeróżne zachowania i motywy, które nami kierowały, zanim wmieszaliśmy się w tłum dorosłych, skąd więc znów ta dziecięca retrospekcja?
 W tej akurat materii istnieje bardzo silna nić połączenia między dzieciństwem a dojrzałością. Niektóre zagadnienia odkładamy „między nieciekawe książki”, aby do nich dorosnąć i w odpowiedniej chwili pozwolić sobie na komfort rozpracowania ich bez niczyjej pomocy. 
               Nigdy wcześniej, jak również nigdy później, nie byliśmy tak otwarci wobec fundamentalnych kwestii jak w okresie gimnazjalnym. Chłystek w gimnazjum to taka beczka, hormony to proch, lont to okres w dziejach. Niegdyś parze towarzyszyła przyzwoitka, która była spersonifikowaną wątpliwością pomiędzy popędem a zaufaniem. Lont był wówczas bardzo długi, a wybuch następował zazwyczaj po ślubie. Jeśli przed, to z całą pewnością w czeluściach tajemnicy, był to bowiem najzwyklejszy skandal, często obciążony poważnymi konsekwencjami. Dziś przygodny seks w szkolnej toalecie czy na domówce u znajomych, to lont długości pół centymetra, bez jakiejkolwiek refleksji, jak zwierzątka, impuls i reakcja..
               Co więc było ogniwem zapalnym?  XXI w. 


                                           

Rozdział Czwarty "Odpowiedzi bez pytań"



            Gdyby kózka nie skakała to była by niepełnosprawna -tak powinna brzmieć słynna sentencja, gdybyśmy poświęcili jej uwagę i postanowili nadać sens. Według pierwotnej wersji, najlepiej gdyby koza pozostała nieruchoma wbrew swojej naturze, bo jeśli nadal będzie skakać , to mogłoby spotkać ją coś przykrego. Oczywiście koza to tylko bezmyślne zwierzę, które potrafi wiele (wskoczy na dach stodoły, wsadzi łeb do dziury mniejszej niż obwód jej głowy, zje kalosze z gumofilcu) jednak nie posłucha naszych próśb, tego możemy być pewni. Więc co autor miał na myśli? Może powinniśmy wepchnąć ją do gipsu, wtedy owszem, skakać nie będzie to i krzywdy sobie nie zrobi, z całą pewnością jednak zwariuje. 
             Koza która nie skacze, nie działa. Identycznie jest z naszą seksualnością w okresie gimnazjalnym. Niestety lub na szczęście. Dziewczynki szybciej dojrzewają od chłopców, ale chłopcy… Chłopcy chcą być dojrzali natychmiast i mają niejasne przeczucie, że dziewczynki są im do tego w jakiś sposób potrzebne, choć wcale za nimi nie przepadają. To różnice pociągają nas od zarania dziejów, odmienność, tajemnica, zakazany (bo zakryty materiałem) owoc. Trzeba zauważyć, że właśnie w tym czasie, dziewczynkom zaczynają rosnąć piersi, sylwetka i rysy, zmieniają się, co z resztą same dziewczynki nachalnie podkreślają, pierwszymi próbami uwodzicielskiego makijażu, rodem z wozu cyrkowego. Chłopcom zmienia się głos, sylwetka staje się bardziej zwalista. W powietrzu cuchnie hormonami ;)
               Nie można winić koziołków, że w pewnym momencie zaczynają brykać i bodą się wzajemnie różkami. Nastaje taki okres i koniec. Szczęśliwą jest ta trzoda, którą rozporządza mądry i zapobiegawczy pasterz. Wychowanie seksualne nie zaczyna się w jakimś tam momencie, bo w końcu, po kilku głębszych wdechach, postanowiliśmy nakreślić podopiecznemu kilka kulawych reguł rządzących tym światem. Nie… Wychowanie seksualne to proces który trwa od narodzin. Jest to w gruncie rzeczy rejon w mózgu dziecka który kiedyś zostanie wypełniony wiedzą różnej jakości. Prędzej czy później to się stanie. Najistotniejszą kwestią dla prawidłowego rozwoju emocjonalnego tegoż wyrostka, jest odpowiedź na pytanie „Kto i w jaki sposób tę wiedzę mu przekaże?” Czy będzie to odpowiedzialny rodzic, który podejdzie do sprawy podręcznikowo, czy może wątpliwego autorytetu małpolud, bezczelnie nazywający się ojcem, z tak błahego powodu, jak przekazanie w nieodpowiednim momencie materiału genetycznego, zbyt młodej i głupiej dziewczynie (co też jest oczywiście konsekwencją, błędnego koła nieodpowiedniej edukacji seksualnej lub jej braku). Może  się to również zdarzyć w jakichś cichociemnych okolicznościach u nieco zbyt otwartej koleżanki z bloku, z całą niewidzialną opatrznością czuwającą nad szczęśliwym zakończeniem tej nieszczęśliwej sytuacji. Nierzadko sytuacja kończy się zanim się zaczęła.   
            Skandale obyczajowe nie należą do rzadkości, jeśli spojrzymy na kwestię z lotu statystycznego ptaka. Dzieci czasem miewają dzieci, albo decyzją zdruzgotanych opiekunów, zostają przekonane do nieco bardziej inwazyjnej decyzji , fundują sobie „drugi start” w jakiejś klinice za granicą, bez rozgłosu z obciążeniem psychicznym na całe życie. 
              Z tym, jakże delikatnym (zupełnie niepotrzebnie) zagadnieniem społeczeństwo, umówmy się, nie radziło sobie nigdy. Ze skrajności w skrajność, Od przyzwoitek do LGBT.
              Nie do końca jest tak, że jesteśmy pokoleniem porno (w dzisiejszym rozumieniu). Faktycznie powstało i rozwijało się obok nas wraz z całą komputeryzacją, ale to, że coś istnieje i dociera do świadomości, nie znaczy, że zaraz po to sięgamy. No i nie każdy miał komputer, a w kafejkach internetowych liczyły się tylko gry, byliśmy niewinni i jeszcze bardzo niezainteresowani. Incydentalnie los rzucał przed nasze niewinne oczy, powyrywane strony z gazetek dla samotnych kierowców, na nasypie kolejowym, w lesie czy za garażami na klasycznym zadupiu. Były wstrętne, były zakazane, nie można było jednak oderwać wzroku, bo były też niewątpliwie bardzo podniecające. Taak, w tej materii też staliśmy na rozdrożu pomiędzy zakazanym papierem a zakazanym obrazem.
              Kiedy byliśmy w gimnazjum, tajemniczy przedmiot znany pod szyfrem WDŻWR, jeszcze raczkował. Szanowany, dojrzały przedmiot, dochodzi do swojej pozycji i renomy przez stulecia, taka na przykład matma. A toto nie wiadomo co, jak można ufnie podejść do nowego przedmiotu, który na pierwszy rzut oka wydaje się być, za przeproszeniem, eksperymentalnym… Uczniowie nie muszą być bardzo rozgarnięci, wystarczy, że są czujni.  Zawsze wynajdą najdrobniejszą słabość systemu i nie omieszkają sprowadzić jej do parteru bezużyteczności przy najbliższej okazji. Tak więc w 1999 powstał przedmiot o enigmatycznej nazwie, służący do wpojenia dzieciom, że jest coś takiego jak prezerwatywa i w zasadzie to nie powinny tego słuchać i wiedzieć, bo są jeszcze zbyt młode, ale… gdyby jakimś cudem wpadły na tak głupi pomysł jak seks, to należy o tej prezerwatywie pamiętać. Takie były mniej więcej początki tworu,  jakim stał się niepopularny „wudeżet”. Nikt na takie zajęcia nie uczęszczał chętnie, każdemu kojarzyły się raczej z żenadą i poruszaniem spraw oczywistych. Nie wiadomo było, kto jest bardziej zawstydzony i pokrzywdzony w tej niestosownej sytuacji, starsza pani z przyrody, która prowadziła te zajęcia chyba za karę, czy ferajna pawianów z wypiekami na twarzach, turlająca się ze śmiechu za każdym razem gdy padły słowa „penis” czy „pochwa”. Przedpotopowe filmy edukacyjne tylko pogarszały sprawę, sprowadzały interesujący i w gruncie rzeczy piękny temat seksu, czyli tej wyjątkowej fizycznej zależności między mężczyzną i kobietą, do poziomu czegoś śmiesznego i niesmacznego, jak „znawca tematu zezowaty profesor” wypowiadający się w tychże filmach, jako autorytet w poruszanej kwestii. Cała ta propaganda odniosła odwrotny skutek, wchłonęliśmy ją, jako coś niezbędnego ale z zatkanym nosem i zaciśniętymi powiekami, bezrefleksyjnie jak łyżkę tranu w obliczu choroby. „Instruktaż” odbywał się częściowo w podstawówce, częściowo w gimnazjum. Im więcej było w nas jednak z koziołka, tym bardziej słuchaliśmy instynktów, które, czy komuś się to podobało czy nie, wygrywały z niepoukładaną wstydliwą wiedzą, którą na srebrnej tacy podawał nam kelner z zamkniętymi oczami. 
                  Z czasem każdy w końcu wyciągał ręce po zakazany owoc, dokładając ostatecznie kilka praktycznych puzzli w tej najdziwniejszej układance życia, weryfikując zdobytą dotąd wiedzę. U jednych nastąpiło to niebezpiecznie szybko, inni otarli się w okresie gimnazjalnym tylko częściowo o ten chodliwy i ekscytujący temat, pozostali, którym się nie spieszyło, ruszyli dalej na podbój szkół ponadgimnazjalnych, mając świadomość, że jest jeszcze coś do odkrywania w tym, na pozór oczywistym życiu. 
                  Seks nigdy nie był łatwym tematem. A powinien być. Nikt przecież nie demonizuje, jedzenia, spania czy wypróżniania. Zanim wmieszaliśmy się w tłum nas również, jak wszystkie inne  generacje wcześniej i później, dotknął ten temat. Spójrzmy jednak na sprawę z odpowiedniej perspektywy. Podjęcie odważnych, bardzo koślawych, ale mimo wszystko odważnych, kroków w kierunku odwrotnym do średniowiecznej doktryny  (spłonięcie na stosie za jakąkolwiek myśl kudłatą), to myśl światła i z całą pewnością postępowa w dobrym słowa znaczeniu. A to, że jako gatunek mamy skłonność do przesady... to już inna kwestia. Pomysł był dobry, tylko oczywiście nie potrafiliśmy utrzymać tej wagi w stabilnym poziomie. Z szali tzw. ciemnogrodu skoczyliśmy ochoczo, prosto na szalę zepsutego: „mogę wszystko, mogę wszędzie mogę z każdym”. W przeciwieństwie do dzisiejszego świata, ogólnodostępnego porno, rozwiązłości, zepsucia i rozważania czy jestem mężczyzną, kobietą , a może jeszcze kimś innym, nasza wybrakowana edukacja seksualna miała się całkiem dobrze w systemie pytań bez odpowiedzi.  
                  My młodzież końca wieku, borykaliśmy się z pytaniami bez odpowiedzi. Dziś dzieciakom udziela się odpowiedzi na pytania, których niekoniecznie chcą zadawać. Zadajmy sobie więc my pytanie, co jest dla nas zdrowsze? Tabu dla samego tabu? Dla zdrowej seksualnej kreatywności? Czy może postępowa edukacja seksualna wraz z nauką masturbacji dla najmłodszych?
O.T.
C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz