O dzieciach słów kilka…

  Nasze życie pełne jest wyborów, niejednoznacznych sytuacji. Wymagamy od siebie skomplikowanych schematów zachowań. Często postępujemy wbrew sobie, a mrowie naszych neuronów mruga, pulsuje i bzyczy w nieustającej pracy, szukając coraz to nowych dróg ewakuacji z labiryntów, pośród których jesteśmy stawiani. Labirynt… no właśnie, gdyby to on był przykładem naszych codziennych rozterek, miotalibyśmy się po nim z nożycami ogrodowymi, wycinając dziury 
na oślep, aż w końcu padlibyśmy spoceni na kolana, załamując ręce.
    Zabawne, przecież każde dziecko wie, że trzymając się cały czas jednej strony w końcu z niego wyjdziemy. My też kiedyś o tym wiedzieliśmy. Stojąc naprzeciw szefa, który zleca nam zadanie, nakreślając dokładnie krok po kroku plan działania, zazwyczaj nie wypowiemy na głos naszych krytycznych spostrzeżeń, mimo, iż akurat mamy w danym względzie więcej doświadczenia i roją nam się w głowie różne kreatywne pomysły. To właśnie miotanie się w labiryncie dzisiejszych zasad współistnienia i konwenansów. Gdyby ta sama sytuacja miała miejsce nie w biurze, a na przykład w piaskownicy, nie mielibyśmy kłopotu z manifestowaniem siebie, a sprawa mogłaby się zakończyć wesołym kompromisem (w najlepszym wypadku, bo w najgorszym szef popłakałby się i zburzył nam babkę).

O dzieciach słów kilka…

   Kiedy dorastamy, dojrzewamy, przechodzimy nieodwracalną transformację. Nie chodzi tu bynajmniej o zmiany wizualne, słyszalne i namacalne. O wiele bardziej skomplikowane przemiany zachodzą wewnątrz nas, kiedy świadomie decydujemy się na odrzucenie tych zestawów cech i zachowań, które uważamy za zbędne, nieaktualne i już „nie na miejscu”. W życiu każdego młodego człowieka z wytęsknieniem oczekującego oficjalnego tytułu bycia dojrzałym czy dorosłym, przychodzi kilka takich etapów, kiedy odzwierciedlając to, co dzieje się wewnątrz niego, dostosowuje otoczenie do nowych potrzeb (wyzbywając się starych gier, zabawek, pamiątek, które przestały budzić sentyment, rezygnując z całego absurdalnego, abstrakcyjnego elementu,  z którym kojarzymy pojęcie „dziecinne”), równolegle, usilnie i z niezwykłą determinacją, pozbywa się kolejnych fragmentów siebie, jak prom kosmiczny modułów, które spełniły już swoją rolę  i zdegradowane do pozycji kosmicznych śmieci, dryfują gdzieś między wspomnieniami za naszym przyzwoleniem. Zdecydowana większość z nas popełnia tę zbrodnię lekkomyślnie i w pośpiechu, nie poświęcając nawet minuty na ciszę w hołdzie własnemu dzieciństwu. Nie myślimy o konsekwencjach, bo społeczeństwo popycha nas w tym kierunku niewidzialnym kijem. Przez ramię zerkamy zdziwieni dopiero po latach. 

    Dziecko to chodzący koncentrat wszystkich pięknych cech, uczuć    i przemyśleń, które są tak prawdziwe, że musimy chcąc nie chcąc odrzucić je po drodze, aby jakoś funkcjonować  w nieprawdziwej, brudnej rzeczywistości jaką sobie wszyscy wspólnie nawarzyliśmy. Kiedy ktoś myśli niestandardowo, kreatywnie, twórczo i „pod prąd” słyszy jaki jest dziecinny. To jednak wobec powyższego brzmi bardziej jak komplement niż „przygana”. Dziecko jest prawdziwe, bo jest szczere, różnica jest taka, że szczerość jest wrodzona, każdy z nas dostaje ją gratis, kiedy się rodzi, kłamstwa skrupulatnie uczymy się po drodze, a więc jest nabyte. Podobnie dzieje się z wieloma innymi egoistycznymi zachowaniami, którymi ktoś nieodpowiedzialny dzielił się z nami od narodzin aż  do miejsca w którym jesteśmy teraz. 

      A teraz sedno; wyobraziłem sobie wczoraj, (więc i wy spróbujcie puścić wodze swojej fantazji) że jak w słynnym utworze „We are the World, We are the children”, rzeczywiście każda istota ludzka jest nagle małym dzieckiem mniej więcej w przedziale 5-10 lat. Każdy. Magnaci finansowi pławiący się na co dzień w swoim niewyobrażalnym bogactwie, dyktatorzy, prezydenci, artyści, więźniowie, przywódcy religijni, szarzy zwykli ludzie, wszyscy. Czy w Korei Północnej, panowałby totalitaryzm? Funkcjonowałyby obozy koncentracyjne? Czy amerykańskie dziecko przeszłoby obojętnie wobec afrykańskiego cierpiącego głód, odwodnienie czy niebezpieczne choroby, mając do dyspozycji wodę, jedzenie lub pieniądze? Czy dyktator będąc dzieckiem, równie chętnie strzelałby do innych dzieci protestujących przeciwko jego pomysłom? A jeśli kazałby strzelać innym dzieciom do tych protestujących, to czy zgodziły by się to robić w imię jakiegoś pomysłu?

     Zło i okrucieństwo dostajemy w spadku, nabywamy je. Jesteśmy go uczeni. W miarę dorastania zgadzamy się, przyzwalamy na coraz wyższy jego poziom w nas samych mordując to dziecko, którym kiedyś byliśmy. Nikt nie rodzi się zły, zło przejmujemy po poprzednikach, trochę je korygujemy, konserwujemy, ulepszamy, a kiedy nadchodzi odpowiedni moment przekazujemy następcom. 

   Co by powiedziało to uśmiechnięte, ufne wobec świata, pełne pomysłów dziecko, którym byłeś/byłaś, gdyby miało szansę zobaczyć, kim się stało?

- Opinia Twórcza





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz